Wegetariański pasztet, który upiekłam na początku tego roku okazał się tak pyszny, że robiłam go już kilkukrotnie i to dokładnie wg przepisu, co nie zdarza mi się tak często.
Dzisiejsza wersja tego pasztetu powstała na tej samej bazie (soczewica + smażone na maśle warzywa), ale zamiast czerwonej dałam zieloną soczewicę (i mniej) i dorzuciłam inne warzywa.
Składniki na keksówkę 23x11:
* 1/2 szklanki zielonej soczewicy + ok. szklanka wody do jej ugotowania
* 3 łyżki masła klarowanego
* 3 jajka
* marchewka
* pietruszka
* 1/2 selera
* 1/2 czerwonej papryki
* 1/3 główki brokuła
* kilka pieczarek
* duży por
* duży por
* 2 ząbki czosnku
* sól, pieprz, słodka i ostra czerwona papryka, kminek mielony (do gotowania soczewicy), czosnek niedźwiedzi, kumin rzymski
Po przestudzeniu dodałam do masy jajka, wymieszałam, zblendowałam lekko, dorzuciłam pokrojone w dość grubą kostkę pozostawione pieczarki i przełożyłam do foremki:
Pasztet wg mnie jest pyszny, jadłam go przez 3 dni i w każdym mi smakował, choć tylko ja takie miałam o nim zdanie (mąż stwierdził, że jest niezły, ale niespecjalnie był chętny się częstować).
No cóż, przyzwyczaiłam się do tego, że nie wszyscy się muszą znać na tym, co dobre😁
Soczewicę wypłukałam, namoczyłam przez 1 godzinę, po czym gotowałam ok. 20 minut.
W czasie gdy się gotowała ja, zamiast trzeć na tarce warzywa jak dotąd to robiłam, wrzuciłam je (oprócz pora i 2 dużych pieczarek, które odłożyłam, żeby je dodać do masy w innej postaci) do blendera (mały kielich) i je rozdrobniłam.
Pora pokroiłam i wrzuciłam na rozgrzane masło. Dodałam wyciśnięty czosnek, dusiłam do zeszklenia. Dorzuciłam zmiksowane warzywa, mocno całość doprawiłam i dusiłam jeszcze przez kilka minut, po czym połączyłam z ugotowaną soczewicą.
W czasie gdy się gotowała ja, zamiast trzeć na tarce warzywa jak dotąd to robiłam, wrzuciłam je (oprócz pora i 2 dużych pieczarek, które odłożyłam, żeby je dodać do masy w innej postaci) do blendera (mały kielich) i je rozdrobniłam.
Pora pokroiłam i wrzuciłam na rozgrzane masło. Dodałam wyciśnięty czosnek, dusiłam do zeszklenia. Dorzuciłam zmiksowane warzywa, mocno całość doprawiłam i dusiłam jeszcze przez kilka minut, po czym połączyłam z ugotowaną soczewicą.
Tutaj danie na tym etapie:
Po przestudzeniu dodałam do masy jajka, wymieszałam, zblendowałam lekko, dorzuciłam pokrojone w dość grubą kostkę pozostawione pieczarki i przełożyłam do foremki:
Piekłam w małym piekarniku (wkładam do zimnego, bo się bardzo szybko nagrzewa) w temp. 180* C ok. 35 minut. Zostawiłam jeszcze na chwilę w środku po wyłączeniu grzania.
Wyciągnęłam z formy po przestudzeniu, choć nie całkowitym, bo pasztet trzyma się w całości nawet jak nie jest całkiem zimny.
Wyciągnęłam z formy po przestudzeniu, choć nie całkowitym, bo pasztet trzyma się w całości nawet jak nie jest całkiem zimny.
Pasztet wg mnie jest pyszny, jadłam go przez 3 dni i w każdym mi smakował, choć tylko ja takie miałam o nim zdanie (mąż stwierdził, że jest niezły, ale niespecjalnie był chętny się częstować).
No cóż, przyzwyczaiłam się do tego, że nie wszyscy się muszą znać na tym, co dobre😁
Tym, co się znają bardzo polecam!
"Nie płacz, że coś się skończyło, tylko uśmiechaj się, że ci się to przytrafiło."
Gabriel Garcia Marquez
Gabriel Garcia Marquez
To jest myśl! Jem cały czas pasty warzywne, tylko pasty, a taki pasztet to już wyższy poziom świadomości. Za pastami płakać nie będę, uśmiechnę się, ale do pasztetu też czas wyszczerzyć zęby.
OdpowiedzUsuńA tak poważniej o cytacie - podoba mi się takie podejście do upływającego czasu i kończących się chwil. Nie można chcieć wszystkiego materialnie przy sobie zatrzymywać, nie można chcieć trwać cały czas w jednym momencie. Ale to też wcale nie znaczy, że się tą materią i chwilą gardzi. Wręcz, przecież, przeciwnie. :)
Krysztally, pasztet to taka upieczona pasta,a płakać nie musisz, bo zawsze możesz do pasty wrócić;)
UsuńCo do cytatu,to czasem spotykam się ze zdaniem, że lepiej czegoś nie przeżyć, co może się szybko skończyć niż przeżyć i potem cierpieć, że się skończyło.
Ja, tak jak w cytacie, wolę cieszyć się, że mogłam tego doświadczyć.
Jak brałam psa z azylu (9-letniego), to z podobnym podejściem się spotykałam: stary pies, to będzie krótko żył, więc szkoda i lepiej wziąć młodego.
Nie było chwili, żebym żałowała tej decyzji, jest z nami czwarty rok i to moja największa psia miłość:)
Nawet by mi do głowy nie przyszło coś takiego. To jakiś skrajny fatalizm, marazm i niezaangażowany, nawet we własne istnienie, tryb życia.
UsuńKrysztally, moim zdaniem to raczej złudzenie, że tym sposobem uniknie się cierpienia...
Usuń