środa, 8 kwietnia 2015

Jak się zdrowo odżywiać i dlaczego to nie jest takie proste?


mity o zdrowym odżywianiu





Nad napisaniem tekstu o moich refleksjach i doświadczeniach dotyczących tzw. zdrowego odżywiania myślę od grudnia, jeśli nie wcześniej.
Jak widzicie, trochę to trwało. W którymś momencie stwierdziłam, że chciałabym w nim zawrzeć wszystkie moje przemyślenia w temacie zdrowego odżywiania z ostatniego co najmniej roku. I wyszło na to, że chyba się nie da, bo się pogubiłam w treści.
Trochę więc uporządkowałam i będzie tak jak jest.

Każdy kto wchodzi na drogę tzw. zdrowego odżywiania musi liczyć się  z tym, że w pewnym momencie zacznie zadawać sobie pytanie: to co w końcu mam jeść??? Chyba, że przeczyta jedną (albo nawet kilka) książek promujących jakąś konkretną dietetyczną opcję i uzna, że to co tam podane to święta i najprawdziwsza jedyna prawda.
Wtedy nie ma problemu, trzyma się tego i odpiera wszelkie zarzuty że może to nie jest tak do końca.
Taka sytuacja jest niezwykle komfortowa, bo nie ma się wątpliwości i wiadomo czarno na białym co jeść należy lub wolno. Zwłaszcza jeśli podane jest to z wielkim przekonaniem i na podstawie licznych badań.
Niestety, mnie dotąd żadna jedna jedyna opcja w kwestii zdrowego odżywiania (i nie tylko tego) nie zadowoliła, chociaż bym chciała, nie powiem.

Myślę też, że wiele (większość?) osób  ma podobnie i  szuka to tu, to tam i raz przeczyta artykuł o zdrowotności mięsa i nabiału, albo strączków i tofu, by za chwilę dumać nad innym, który zaleca tylko warzywa i owoce (w dodatku najlepiej w wersji raw) lub nad piramidą, której podstawą są produkty pełnoziarniste, której to piramidy twórcy nie liczą się zupełnie ze zdaniem np. Davisa czy innych przestrzegających przed pszenicą i glutenem.
Siedzi więc i czyta taka osoba i coraz bardziej głowa ją boli. Co jeść, co jest zdrowe w takim razie i zasadnicze pytanie: kto ma rację? Bo każda z tych żywieniowych opcji ma argumenty i każda uznaje, że jest najlepsza i najwłaściwsza.
Czy jest więc coś, na czym można się bezpiecznie oprzeć i zaufać, że na pewno nam będzie służyć?
Ja, jak wcześniej wspomniałam, takiego czegoś nie znalazłam.
Oczywiście mam na myśli to, jakie produkty są dla nas zdrowe i co należy jeść konkretnie, nie mówię tutaj o ogólnych zasadach zdrowego odżywiania, których nadal się trzymam (choć nie rygorystycznie) i raczej nie mam w stosunku do nich większych wątpliwości.

Czytałam i nadal czytam książki dotyczące wielu sposobów odżywiania, mam w swojej biblioteczce książki o diecie wegetariańskiej (bardzo dużo blogowych przepisów jest wegetariańskich), makrobiotyce, Ajurwedzie, Kuchni Pięciu Przemian (tę kuchnię stosowałam dość długo, bo ok. 2 lata), studiowałam pozycje dotyczące kuchni bez pszenicy (i taką kuchnię od dawna już prowadzę), kuchni bez zbóż (zauroczyła mnie w związku z tym mąka kokosowa), nieobca mi jest dieta wg grup krwi (wg zaleceń tej diety nie jest wskazana dla mnie kasza gryczana i soczewica), dieta typów osobowości, otarłam się o dietę strukturalną, a od zaprzyjaźnienia się z Metodą Montignaca rozpoczęła się ponad 5 lat temu moja blogowa przygoda. Wiem co to dieta optymalna i nawet przez jakiś czas tak się żywiłam (wiele lat temu) i interesująca jest dla mnie, popularna ostatnio, dieta paleo (nazywana dietą naszych przodków). 

I wychodzi na to, i coraz bardziej się skłaniam w to wierzyć, że nie tylko nie ma jednego stylu żywienia, jednej diety dobrej dla każdego, ale nie ma nawet jednego produktu, który każdemu z nas przyniesie korzyść w postaci dobrego samopoczucia i zdrowia.
Jestem coraz bardziej pewna, że nie ma czegoś takiego; że ani jajka, ani rośliny strączkowe, mięso, kasze, zieleniny czy orzechy, ani cokolwiek innego uchodzącego za zdrowe, takie dla każdego z nas nie jest lub nie musi być.
I że, niestety, każdy z nas musi sobie zadać trud (?) poszukania i przetestowania różnych produktów i opcji żywieniowych i dopasowania ich nie tylko do swojego organizmu, ale i do aktualnego zdrowia i trybu życia, co nie jest stałe przecież i raz na zawsze.
W związku z tym, tak mi się wydaje i tego się teraz trzymam, nic w naszym menu nie jest na wieki wieków i już do śmierci i w dodatku takie samo jak u sąsiada.
Takie mam przekonanie.

Wychodzi też na to, że chyba (a raczej na pewno) nadużywa się słowa "zdrowe" i sama się do tego przykładam/łam wiele razy, począwszy od nazwy mojego bloga;)
Nawet myślałam czy by nie wrócić do pierwszej nazwy, która brzmiała "Kuchnia Sowy". Po prostu kuchnia, a nie zdrowa, bo ona zdrowa nawet nie zawsze dla mnie jest, hehe.

Pytanie, które sobie postawiłam w związku z powyższymi rozważaniami brzmiało tak: jak w takim razie do tej pory podchodziłam do kwestii zdrowego odżywiania, z czego wynikały zmiany w mojej diecie, odrzucanie jednej opcji i przechodzenie do innej? Na czym się opierałam?
No właśnie, teraz jak nad tym myślę, to sprawa przedstawia się tak: czytam, biorę udział w szkoleniach, warsztatach, oglądam filmy itp., czyli zdobywam wiedzę, z tego wyciągam wnioski dla siebie, z których wynika, że jakaś opcja przemawia do mnie bardziej logicznie/racjonalnie/mentalnie niż inna, pasuje mi po prostu, uznaję, że w tym momencie jest/może być dla mnie dobra, więc wprowadzam ją w życie.
A jak wprowadzam z wiarą, że to mi służy (jest dla mnie dobre), to najczęściej mi to smakuje.
Czyli jest tak: coś uznaję za dobre ---> smakuje mi ---> przyjmuję, że to mi służy. Koniec.
Tylko, że nie zawsze tak jest, że koniec i wszystko ok. i z tego nie zdawałam sobie sprawy i myślę, że wiele osób tak ma lub może mieć.

Co to znaczy, że nie zawsze tak jest i skąd mam o tym wiedzieć?
O tym, że dany produkt niekoniecznie jest korzystny dla naszego organizmu nasze ciało nas informuje. Czasem głośno, wręcz krzyczy, ale najczęściej ciszej. I my do tego ciszej się tak przyzwyczajamy, że uznajemy to za część naszej egzystencji. Przestajemy zwracać na to uwagę i wiązać z czymkolwiek. Tak mam i już, w końcu większość osób tak ma, bo jak się żyje, zwłaszcza w takich warunkach jakie sobie w dzisiejszym świecie fundujemy (zatrute powietrze, woda, sztuczność na każdym kroku, na czele z pożywieniem itd.), to trudno czuć się fantastycznie, nieprawdaż?

A jak ten nasz organizm nas informuje? Ano np. rodzajem (za przeproszeniem) kupy, którą codziennie (?) wydalamy. Czy wiele osób ma zwyczaj przyglądania się zawartości muszli klozetowej? Czy zwracamy uwagę na to, że dzisiaj był z tym problem większy, a wczoraj przeleciało i chlupnęło? Dopóki nie przybiera to formy ekstremalnej np. biegunki, która przykuwa nas do sedesu, dopóty niespecjalnie uważamy, że coś jest nie tak. Zresztą, nawet jak mamy biegunkę, to traktujemy ją  z reguły tak: coś mi zaszkodziło, strułam się, było nieświeże, trzeba coś łyknąć na zatrzymanie i tyle.
Tymczasem rodzaj stolca bardzo mocno koreluje  z tym, co jemy, jak to przyswajamy i czy nam to służy.
Polecam ciekawy post na ten temat u Pepsi. Mało się o tym mówi, albo w ogóle.

Kupa to jedno, a drugie to nasze samopoczucie. Widzę u siebie zmiany (a właściwie to jedną główną) w samopoczuciu od czasów kiedy żywiłam się byle jak i głównie słodkim, białym i zimnym. Ta zmiana jest dość wyrazista (o tym jeszcze napiszę, ale nie tym razem, bo za dużo tego jak na jeden post by było), co nie znaczy, że tak od razu była dla mnie zauważalna.
Nie, uświadomiłam ją sobie dopiero jak zaczęłam mocniej nad tym debatować.
Natomiast do niedawna nie wczuwałam się w siebie aż tak, żeby zaobserwować te mniejsze sygnały mojego organizmu, albo nie łączyłam ich z odżywianiem. Bo jakże to tak, że jem zdrowo, a coś mi na twarzy czasem wyskakuje i swędzi (pewnie od kremu), albo czuję lekki dyskomfort w ciele, albo gdzieś mnie gniecie i czasem nawet nie bardzo wiem gdzie?
Sygnały, których nie wiązałam z moim odżywianiem i też niespecjalnie się nimi przejmowałam. Ot, taki lekki dyskomfort, a gniecie, bo żyję, jak umrę, to gnieść przestanie, a poza tym co to za gniecenie, to normalka, każdy tak ma.
A szczególnie jak mi smakowało jakieś danie, to tych subtelnych sygnałów zupełnie nie czułam. Bo może zaprzeczały temu, że zdrowe, że smakuje, to jak to możliwe, że jednak niezbyt dobre dla mnie?
Często jest też nawet tak, że te objawy ze strony organizmu są mocne i odczuwalne, a jednak przechodzimy nad nimi do porządku dziennego nie wiążąc ich z dietą, albo uważając, że to jakaś choroba, a nie nieodpowiedni dla nas produkt, czy wręcz cały nasz styl odżywiania.

Co jeszcze mogą powodować produkty, które nasze ciało odrzuca?
Przybieranie na wadze lub problemy z jej zrzuceniem, mimo teoretycznie zdrowego i ilościowo odpowiedniego odżywiania! To temat odrębny, o  którym chciałabym kiedyś napisać obszernie, bo od lat ten temat jest blisko mnie, bo od lat też wielu moja córka ma z tym problem (a z nią i ja w jakimś sensie).
I do niedawna ja sama uważałam, że problem ma, bo się źle odżywia (czyli nie tak jak ja), a od roku gdzieś (dopiero!) przestało mi się cokolwiek w tej jej nadwadze zgadzać. Wszystkie teorie na ten temat wzięły w łeb, począwszy od teorii, że musiałam fatalnie ją żywić w dzieciństwie.
I spotykam coraz więcej osób z takim problemem. Równanie: mniej jeść, odrzucić słodycze i inne tuczące produkty i więcej ćwiczyć = zrzucenie wagi okazuje się nie sprawdzać u coraz większej ilości osób. Choć dalej powszechnie się uważa, że tak to działa i nie ma dyskusji. A jak nie działa to znaczy, że się objadasz i tyle.
Ale o tym kiedy indziej.

Jak sobie uświadomiłam, że temat jest ciekawy i warto go drążyć zaczęłam się bardziej przyglądać reakcjom mojego ciała i być bardziej wrażliwa na te, nawet niewielkie, sygnały. I dochodzę do ciekawych spostrzeżeń, że to co uważałam (czy też się uważa powszechnie) dotąd za zdrowe może takie dla mnie wcale nie być.
Kilka dni temu trafiła w moje ręce (to na pewno nie-przypadek) książka, dzięki której mam nadzieję znaleźć odpowiedzi na pytania: co mi służy, a co mniej lub wcale? 
Ta książka to "Plan"  Lyn-Genet Recitas.
Na razie jestem w trakcie studiowania i przygotowywania się do proponowanego przez nią 20-dniowego testu. Zamierzam przeprowadzić go w maju.
Co nie znaczy, że tylko ta książka (a raczej test przez nią proponowany) dostarczy takich informacji. Dostarczyć ich może uważne wsłuchiwanie się w siebie i eliminowanie pokarmów, po których reakcja organizmu jest widoczna. Bez względu na to jak bardzo je lubimy, jak bardzo nam smakują i jak dobrą mają opinię.
Jeśli oczywiście wierzycie w tę całą teorię, że nie ma produktów absolutnie i bezwzględnie zdrowych dla każdego i jest to sprawa bardzo indywidualna.

Przygotowuję kolejny post o tym jak ewoluowała moja dieta, jak teraz wygląda i co się ostatnio w mojej kuchni zmieniło. A zmieniło się sporo i to trochę na przekór przyjętym zaleceniom.

Post wkrótce, a teraz czekam na Wasze refleksje, doświadczenia i uwagi.





38 komentarzy:

  1. To zdjęcie u góry mówi właściwie wszystko, a Twoje refleksje zbiegają się w czasie z moimi. To co mi najbardziej przeszkadza we wszystkich, słownie WSZYSTKICH nurtach zdrowego odżywiania, to przekonanie, że nasza racja jest NAJLEPSZA, jedynie słuszna i w ogóle nie ma o czym dyskutować. Oczywiście wszyscy mają dowody. Każdy swoje, no i wszystkie generalnie najlepsze i zaprzeczające jedne drugim.
    Znasz moje osobiste doświadczenia, nie ma tu miejsca aby się nimi dzielić, ale potwierdzam, że rzeczywiście nie ma szans na to, żeby wyciągnąć jedną uniwersalną zasadę. Może być uniwersalna na dziś, ale także może się za czas jakiś zdezaktualizować. Chociaż widzę jeden produkt, który generalnie chyba jest traktowany jako zły we wszystkich koncepcjach zdrowego odżywiania, a jest nim cukier :) Coś mamy ;) A resztę trzeba testować na sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do złych, to jest więcej zgodności: cukier, biała mąka, sól rafinowana - to w żadnej opcji nie jest traktowane jako zdrowe. Gorzej, albo całkiem źle jest z tymi dobrymi dla nas produktami. W sensie, że takiego bezwzględnie zdrowego nie ma.
      Co do zdjęcia, to dopiero jak je zrobiłam, to widzę ile ja tego przemieliłam, haha.

      Usuń
  2. Co do przybierania na wadze, to sama mam z tym problem, bo od dawna już jestem na bezglucie,a teraz dodatkowo zaczęłam przestrzegać tego zdrowszego jeszcze odżywiania, bo na początku to same słodycze z radości, że schudłam i już mogę je jeść. i co? Jadłam słodycze i byłam bardzo szczuplutka, jem mniej słodyczy, ćwiczę, jem "zdrowo" i niestety przybieram na wadze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to niekoniecznie jest takie proste jak wszędzie się przedstawia. Tzn. są osoby dla których jest proste i wystarczy, że zrezygnują tylko ze słodyczy, cukru i słodzonych napojów i już im waga leci. Takich jest pewnie sporo albo większość nawet. Ale są i takie, gdzie dobra, mocna dieta plus ćwiczenia, a efekty marne lub ich nie ma wcale. Coś przeszkadza schudnąć.
      Może to być też niedomoga tarczycy, insulinooporność. Warto to też sprawdzić.

      Usuń
    2. Sa tez ludzie ktorzy tyja od warzyw i owocow bo je zle trawia...

      Usuń
    3. Bo nie jesteś tym co zjesz, choć to tak ładnie brzmi, ale tym co i jak przyswajasz.

      Usuń
  3. Też jestem w fazie różnych eksperymentów żywieniowych. Stosowałam PLAN Lyn-Genet, bo bardzo podobało mi się jej podejście do wszelkich diet i pomysł indywidualnego testowania kolejnych produktów. Nie chciałam schudnąć ale poprawić działanie przewodu pokarmowego. Przez dwa tygodnie było książkowo, potem się trochę pogubiłam. Wychodziło, że kolejne testowane produkty mi nie służą. W każdym razie jej pomysł na dietę oczyszczającą polecam wszystkim. Nie jest to głodówka, a działa. Zamierzam jeszcze powrócić kiedyś do PLANu, jest to chyba jedyna książka żywieniowa, którą warto przetestować. Nie jest się głodnym, zaleca nawet jedzenie czekolady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, fajnie, że się podzieliłaś swoim doświadczeniem z planem:) To mało popularna u nas książka i metoda, w związku z tym mało jest informacji o praktycznej stronie tej metody.
      Mnie też bardzo podoba się to zestawienie posiłków, nawet obawiam się, czy ja jestem w stanie takie ilości zjeść;)
      Tak, nie tylko czekoladę, ale i cukier i białą mąkę można u niej jeść;)
      Też mam obawy, czy się nie pogubię, albo czy się nie okaże, że większość z tych testowanych produktów niewskazana dla mnie, bo sądząc z tej listy "zapalności", to tak może być, ale może chociaż banany mi zostaną;)

      Usuń
  4. Najgorsze jest to, ze tak malo czasu poswiecamy swemu cialu i jego reakcjom. A nawet jak juz to robimy to niekoniecznie wyciagamy z tego wnioski na przyszlosc. A przeciez na logike, to kazdy z nas powinien sam sobie swiadomie "wypracowac" najlepsza diete droga bledow i prob. No wlasnie, powinien.... ja sama takie obserwacje robie sporadycznie... zbyt sporadycznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie jest tak najczęściej, że styl żywienia wynosimy z domu i przenosimy do swojego i nawet się nad tym nie zastanawiamy specjalnie? Zresztą w wielu podejściach tak jest: popatrz co jadła twoja babcia i tak jedz. Nie mówię o tym, że babcia jadła prawdziwe pokarmy, nieprzetworzone i czyste i to jak najbardziej jest ok, ale o tym, że niekoniecznie zacierki na mleku dla mnie akurat są dobre. Albo chleb ze smalcem;)
      Nie poświęcamy dużo czasu temu, zgadzam się, więcej się czasem zajmujemy domem, albo samochodem, bo musi być sprawny.

      Usuń
  5. Doskonałe podsumowanie Twoich badań!
    Ileż razy ja przeżywałam te wątpliwości: co jeść? komu wierzyć?
    Stosuję "zdrową dietę" od roku, a problemy nie zniknęły. Owszem, wyraźnie się zmniejszyły, ale nadal są. Dlaczego?
    Metoda eliminacji wydaje się koszmarnie żmudna i tak na szybko trudno mi sobie wyobrazić, jak ją wprowadzić w życie, szczególnie, że czytałam, że reakcja organizmu może wystąpić nawet po dwóch-trzech dniach od zjedzenia danego produktu... Ale powoli zaczynam rozumieć, że chyba faktycznie nie ma innej drogi i trzeba podjąć ten trud...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są jeszcze testy na nietolerancje pokarmowe. To może szybsze, tylko nie sprawdzi się tego co się chce, tylko co w testach określają. No i kosztują sporo.
      Przy odżywianiu jest jeszcze kwestia łączenia składników (rozmawiałyśmy o tym przy okazji mojego omletu bananowego, pamiętasz?), może każdy z osobna być dobrze tolerowany, a w połączeniu klapa. Więc to jeszcze bardziej komplikuje i tak niełatwą sprawę zdrowego odżywiania;)
      Ale się nie poddajemy:)

      Usuń
    2. czytałam o tych testach już kiedyś, nawet poważnie zastanawiałam się, czy sobie tego nie zrobić, ale najtańsza wersja (wcale nie taka tania!) obejmuje tylko 59 produktów, z których części ja i tak nie spożywam, spożywam natomiast inne, których test nie bada. O samodzielnym badaniu metodą eliminacji też czytałam przy okazji szukania sposobów na leczenie migreny, ale jak już mówiłam odkryłam tylko jej związek z tradycyjnymi słodyczami i to też nie za każdym razem (pewnie ilość też ma znaczenie). Jednym słowem wierzę w PLAN, tylko muszę zebrać siłę i determinację do jego wykonania.
      Poczekam jeszcze na Twoje doświadczenia w tym temacie:-)

      Usuń
    3. Warto zrobić metodę eliminacyjną, i ona działa. Migerny często są związane z odżywianiem: kawa, nabiał (laktoza) i inne. Kawa jest paskudna bo zwykle osobiście jej działanie w postaci bólu głowy pojawia się następnego dnia. Przy odstawianiu kawy jak pierwszego dnia nie wypiłam jej to następnego dnia miałam pobudkę o 4tej z potwornym bolem głowy. Trwało to z 4-5 dni potem już bóle głowy się nie pojawiały.
      Co do eliminacji moim zdaniem dieta scd (specyficznych węglowodanów) jest dobrym sposobem na namierzenie tego co nam szkodzi. Z założenia nie jada się glutenu i tego co wchodzi w rekacje krzyżowe.
      Jest jeszcze inny sposób - jeśli podejrzewamy że konkretny produkt szkodzi to odstawić go na 4 tygodnie i potem wprowadzić. Możemy poczuć różnicę. Na pewno tak można zbadać gluten, laktozę.
      Moim zdaniem szkoda pieniędzy na badania.

      Usuń
    4. Może spróbuj tego:
      http://portal.bioslone.pl/odzywianie/dieta-prozdrowotna

      Usuń
  6. A to ja ostatnio myślałem, że mój zbiór książek przeraża rozmiarami, ale jednak się myliłem, haha Jak to powiedziała Pani księgarnii jak już zaczyna się ze zdrową żywnością to można już tylko bardziej się w to zagłębiać, bo nie ma odwrotu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma odwrotu, zgadzam się, bo do czego mamy wracać?:)

      Usuń
  7. Bardzo ciekawy wpis.

    Doskonale rozumiem to, o czym piszesz, bo sama też przerabiałam i przerabiam różne modele odżywiania: od wegetarianizmu po paleo poprzez wiele różnych odmian zdrowych diet. Ani jedna, ani druga opcja nie jest dla mnie w 100%, podobnie jak inne diety postrzegane jako zdrowe (dash, śródziemnomorska, dieta wg grup krwi, etc. - w każdej znajdzie się sporo plusów i trochę mankamentów). Ze względu na problemy z tarczycą testowałam też na sobie dietę bezglutenową, ale uważam, że trudno stosować ją w długim okresie - planuję napisać o tym zresztą u mnie na blogu już od jakiegoś czasu, ale zbieram się podobnie jak Ty dosyć długo, bo temat jest złożony, a wnioski niejednoznaczne. Ostatnio jak wiesz stosuję dietę bez cukru i bardzo pomogło mi to poznać i uporać się z moimi największymi dietetycznymi słabościami.

    Zdecydowanie zgadzam się z tym co piszesz: nie ma jednej jedynej słusznej diety dla wszystkich, a optymalny model odżywiania to kwestia bardzo indywidualna. Co więcej, jestem prawie pewna, że to może się zmieniać w zależności od etapu życia na jakim jesteśmy. Ale warto zadać sobie trochę (dużo!) trudu, żeby odkryć czy raczej stale odkrywać to, co nam służy, a co niekoniecznie - i wcale nie musi się to pokrywać z ogólnymi zaleceniami dietetyków czy naukowców. Dlatego wniosek jest dla mnie taki: musimy uczyć się obserwować nasz organizm i reagować na jego potrzeby.

    Z przyjemnością przeczytam dalsze Twoje posty na ten temat, taka dyskusja wnosi dużo, pozwala złapać nową perspektywę i stale się uczyć. Bo chyba zawsze tak już będzie, że musimy uczyć się, rozwijać, dotyczy to zdrowia i życia ogólnie - to proces, nie jednorazowe zadanie;) Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Moja biblioteczka nie jest tak bogata jak Twoja, ale parę pozycji się pokrywa;)

      Usuń
    2. Warto sobie zadać trud. Skoro tyle czasu i uwagi poświęcamy na np. urządzenie mieszkania, czy dobranie odpowiedniej garderoby, nie wspominając o wyborze miejsca na wakacje, to dlaczego odżywianie, czyli coś mającego bezpośredni wpływ na nasze zdrowie i samopoczucie, mamy traktować po macoszemu?
      Zdecydowanie to proces, w końcu po to żyjemy, żeby się rozwijać:)

      Usuń
  8. Wiesz co... ja Cię podziwiam, że w ogóle przebrnęłaś przez te wszystkie księgi o 'zdrowym odżywianiu'... w sumie niewiele mogę powiedzieć w temacie, ponieważ nigdy problemów z jedzeniem nie miałam, ale zakładam jedno - wydziwianie z jedzeniem i wymyślanie kolejnych wątpliwych teorii na temat odżywiania jest patologią, która wyrosła na grzbiecie wcześniejszej patologi, mianowicie upadku zdrowia i kondycji ludzi, wynikających z kolei z braku ruchu na świeżym powietrzu (nie, nie na siłowni) i spożywania zepsutego jedzenia. Zepsutego, ponieważ w normalnym sklepie spożywczym nie można już niczego zjadliwego kupić, podstawowe produkty już nie są tym, czym były kiedyś, teraz to zwykłe szkodliwe śmieci pełne zbędnej chemii spożywczej. Powód psucia jedzenia? - pazerność i walka o byt na rynku wielkich koncernów i mniejszych niewydolnych firemek, które oszczędzają na czym się da *wolę nie zastanawiać się nad innymi powodami świadomego działania na niekorzyść ludu*. A powód pisania w/w książek? - taka sama pazerność autorów i nikczemne żerowanie na zdesperowanych ludziach, poszukujących pomocy. Nigdy nie słuchałam i nie czytałam nowomodnych bzdur, jakoś złożyło się, że dorastałam w środowisku, gdzie jadło się 'normalnie'... i nie potrafię nawet sprecyzować, co to znaczy... Po prostu jem wszystko, dobrej jakości, ruszam się i... tyle. Jeśli ma się problemy z wagą, moja zasada - jedzenie i ruch. To samo na zdrowie.
    Mam nadzieję, że każdy jakoś w końcu wyczuje swój organizm i wtenczas posiłki staną się przyjemnością, przestającą nadmiernie zaprzątać głowę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie masz problemów z odżywianiem, to tym lepiej dla Ciebie.
      Z tego co piszesz wynika, że nie jest to temat, który Cię interesuje. Jak mnie coś niespecjalnie interesuje, to też się dziwię, że inni tak się tym ekscytują i na książki majątek wydają, a potem nawet je czytają:)
      A propos normalnego jedzenia: znajoma, która z racji alergii u dzieci nie używa w kuchni jajek, ani mleka została zapytana, czy upieczone przez nią ciasto nadaje się dla normalnych ludzi:)

      Usuń
    2. O, to raczej nie ładne pytanie. 'Normalnego człowieka' w sensie zdrowego fizycznie i psychicznie? Jak dla mnie, to się jak najbardziej nadaje, w przypadku wspomnianej alergii i żeby zjeść do towarzystwa...:) ale osobiście jakoś nie widzę potrzeby by osoba w pełni zdrowa miała na co dzień ograniczać podstawowe pokarmy i pozbawiać się różnorodności składników odżywczych - to powoduje problemy zdrowotne, także objawiające się u przyszłych pokoleń. Zresztą... faktycznie, nie temat dla mnie. Nieważne.

      Usuń
    3. Nie, ja bym nie odebrała tego pytania jako nieładne i chyba ta osoba takich intencji nie miała. Sama się spotkałam z takim zdaniem znajomej, że jak się nie używa białego cukru (czyli np. tak jak ja), to nie jest to normalne. Raczej to wskazuje jak bardzo pewne składniki z tą "normalnością" (w sensie, że nie dla chorego) się kojarzą. I wtedy jak ciasto bez jajek czy np. na innej mące niż pszenna, to tylko dla chorych się nadaje.
      Pytanie mam: a jakie to są dla Ciebie te podstawowe pokarmy, których ograniczenie w diecie wg Ciebie powoduje niedobory?

      Usuń
  9. Mnogość książek na temat zdrowego odżywiania kojarzy mi się z zalewem publikacji na temat jedynie słusznego modelu wychowywania dzieci. I tu, i tu przerażające wydaje mi się to, że natychmiast znajdują się rzesze wyznawców i propagatorów każdego modelu, którzy wszystkich pozostałych odsądzają od czci i wiary. A takie ślepe podążanie za jedyną "prawdziwą prawdą" może stępić zdrowe widzenie problemu. Być może lepszy byłby dystans i poprzedzone własną refleksją czerpanie tych elementów, które są dla nas najlepsze? No i umiar. Na każdym polu: ilość jedzenia, jakość oraz zdrowy stosunek emocjonalny, to jest bez fanatyzmu w tej kwestii. Bo faktem jest, że panująca od kilku lat nagonka jednych na gluten spowodowała obecną nagonkę na bezglutenowców hurtem, czyli tych, co stosujących dietę bezglutenową nie z fanaberii, nie dla sylwetki, nie z powodu mody lub dla poprawy ogólnego stanu zdrowia, lecz po prostu dlatego, że cierpią na poważną postać alergii lub - jeszcze gorzej - chorują na celiakię. Przykro czytać i słuchać, że kuchnia bez glutenu to wymysł bez podstaw. Może dla niektórych tak. Ale dla innych nie. A wystarczyłoby trochę zdrowego podejścia wcześniej. Napisałam akurat o glutenie, ale sądzę, że ten schemat można łatwo odnieść do różnych innych mód i trendów. W każdej dziedzinie, nie tylko w żywieniu i wychowaniu.
    Na zdrowie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie naszła taka refleksja: czy my teraz jesteśmy mądrzejsi niż nasi przodkowi, czy wręcz przeciwnie? I nie wiem.
      Teraz mamy nadmiar wszystkiego, łącznie, albo na czele z dostępem do wiedzy. A to z jednej strony jest plus, bo nasze horyzonty (i świadomość chyba, choć to nie na pewno) są większe, a z drugiej może rodzić zagubienie i chaos, bo jak wybór duży, to często nie wiadomo co wybrać, a także postawy fanatyczne i radykalne, bo wtedy wiadomo co ma się myśleć i czym kierować.
      Bo co znaczy dzisiaj zdrowe i naturalne podejście? Sama sobie to pytanie zadaję.

      Usuń
  10. Którą z tych książek ze zdjęcia uznałabyś za najcenniejszą dla siebie? :-)

    Stan zdrowia to rzecz "płynna". Zmieniają się warunki brzegowe i dlatego dziś jemy wszystko a od jutra szkodzi nam produkt X bo przemysł spożywczy wprowadził go z jednym genem więcej albo mniej, ale zapomniał nadać inną nazwę X_GMO. Albo zapomniał poinformować, że spryskał warzywa nowym środkiem po którym w badaniach zdechło całe stado pszczół i dlatego wycofał te badania z publikacji iż zasłania się tajemnicą handlową, albo wstrzyknął zwierzątkom do jedzenia super produkty, albo kurkom dał do jedzenia mielone siemię lniane po których jajka mają więcej omega ale krwawią im wątroby... itd. Warunki brzegowe się szybciej zmieniają i są dla nas niewiadomą.

    Zgadzam się, że przodkowie byli mądrzejsi. Jeśli widzieli, że ktoś po zjedzeniu produktu A umiera to wioska już tego nie jadła. My widzimy, że komuś to szkodzi wmawiamy sobie że nam na pewno nie zaszkodzi, pocieszamy się ze pewnie ten ktoś ma "słabe geny" i żyjemy złudzeniami że jesteśmy bezpieczni. Ale czy mamy inną opcję?
    I u przodków biznes nie był tak silny bo jeśli ktoś kogoś otruł to był wyrzucany ze społeczności. A my dziś mamy półki pełnych nie trawionych przez człowieka produktów i dopóty nie udowodnimy, ze są szkodliwe to wszystko mogą je jeść. Ważne, że biznes się kręci.

    Podobnie jest z technologią, najpierw produkt jest wprowadzany na rynek bez żadnych badań a potem z czasem się okazuje, że szkodzi ale lobby producentów jest tak silne, że nikt już tego nie jest w stanie odkręcić.

    O produktach medycznych, które nas bombardują nawet nie wspomnę, bo wystarczy że się urodzimy i bach dostajemy "profilaktycznie" porcję szczepionek w których nikt nie wie co jest ale wszyscy mówią, że zdrowe i gdybyśmy zachorowali to będziemy łagodniej przechodzić chorobę. Tak na zapas potem dostajemy kolejne świetne koktajle.

    I jak mamy żyć? Skoro tak naprawdę mamy tylko szczątkowe informacje, warunki brzegowe się zmieniają i jest mnóstwo niewiadomych....

    Chyba nie ma dobrych odpowiedzi i tych samych dla wszystkich. Gorzej, że my możemy się starać ale trudno mierzyć się z przemysłem, żeby nas nie truli.... chyba faktycznie najlepsza opcja to emigracja w busz i życie z naturą za pan brat ale czy umiemy z nią żyć? Tak bardzo ingerujemy w naturę....

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie ma dobrych i tych samych dla wszystkich odpowiedzi - to jest pewne, reszta to niewiadoma.
    Nie ma się co łudzić, że znajdziemy, w jakiejkolwiek dziedzinie, jedynie słuszny i najlepszy dla nas wybór i to w dodatku raz na zawsze. Możemy tylko ku temu dążyć, ale to i tak chyba dużo. Bo na busz to raczej mało kto z nas będzie chętny;)
    Chyba świat trochę zboczył w tej drodze ku lepszemu, ale to temat na inne wypracowanie.

    Pytasz się o najcenniejszą dla mnie książkę. Chyba Montignac, bo od niego zaczęłam tę drogę (chociaż wcześniej byłam pod wrażeniem diety optymalnej, ale nie trwało to długo, kilka miesięcy) i dalej niski indeks glikemiczny ma dla mnie znaczenie.
    Potem książki Bożeny Żak-Cyran o kuchni Pięciu Przemian, "Kuchnia bez pszenicy", a w zeszłym roku wrażenie na mnie wywarły "Ukryte terapie" i "Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić". Tę ostatnią znam od dawna, tzw. wiedziałam, że taka jest, ale nie sądziłam, że coś odkrywczego wniesie w moje teorie żywieniowe. A jednak dała mi dużo do myślenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka Taubesa powinna być podstawową książką dla lekarzy, może zainteresowaliby się w końcu statystyką medyczną i farmacja nie wciskałaby im kitów odnośnie poprawności przeprowadzanych badań. I nie zalecaliby otyłym pacjentom "pan zacznie ćwiczyć to pan schudnie". We Francji toczy się teraz dyskusja, że lekarz będzie przepisywał sport na receptę.... W sumie od tej książki zaczęła się moja przygoda ze zgłębianiem wielu zagadnień zwłaszcza statystyki medycznej:-)
      Skoro indeks glikemiczny jest dla Ciebie ważny to może zainteresuję Cię ten materiał: http://dieta.tvtom.pl/insulina-i-jej-wplyw-na-metabolizm/ (choć może go już czytałaś:-)). Myślę, że jest ciekawy:-)

      Na kuchnię "pięciu przemian" jakoś nie mogłam się skusić, ale "kuchnia bez pszenicy" była bodźcem, że zmusiłam rodzinę do odstawienia glutenu (mam celiakie więc jakby siłą rzeczy nie jadam wszelkich zbóż z uwagi na gluten i krzyżowe reakcje).

      Dla mnie ważna była też książki Jerzego Maslanky bo to była pierwsza moja lektura, w której autor pisze że tarczycę można wyleczyć, że lepsze są naturalne hormony tarczycy i w sumie skłoniło mnie to do poszukiwań w tym zakresie. Zięba też o tym pisze ale jego książka wyszła później:-) Mam nadzieję, że Zięba i jego ekipa wywalczą pozwolenie na używanie oleju konopnego w celach leczniczych.

      Wiele z tych książek jest takich, że do nich się wraca bo zwykle mamy różne etapy zdrowia i skupiamy uwagę na różnych fragmentach.
      Ostatnio też wyszła książką T. Wahls, E. Adamson "Fenomenalna kuracja dr Wahls" o wychodzenie z choroby autoimmunologicznej dzięki odżywianiu. Autorka wyszła ze stwardnienia rozsianego ale rozszerza zagadnienia o inne choroby autoimmunologiczne. Swoją dietę opiera na paleo odżywianiu.

      A ja się łudzę, że w buszu możemy czuć się wolni? Tak wolni od początku do końca, skupieni tylko na rzeczach ważnych:-) Może taką formą "buszu" w porównaniu do naszego stylu życia była odkryta w latach 50/60 ubiegłego wieku dolina Hunza gdzie zamieszkuje plemię Hunzowie, żyjące 120-140lat. Cieszyli się dobrym zdrowiem, ale przez innych byli postrzegani jako biedni bo niewiele posiadali, własność tam była inaczej pojmowana. Za to nie potrzebowali policji, sądu bo nie była potrzebna. Ale nie wiem czy faktycznie jesteśmy gotowi na takie zmiany, nawet indywidualnie:-)

      Pozdrawiam T.

      Usuń
    2. Dziękuję za Twój kolejny obszerny komentarz:)
      Książka Maslanky'ego też była dla mnie ważna, zdecydowanie, to pierwsza, gdzie przeczytałam o tym, czego sama doświadczałam w związku z chorobą córki (małopłytkowość), czyli jak wygląda leczenie i że odejście od medycyny konwencjonalnej i poszukiwania poza nią to był słuszny krok.
      Wszystkie te książki coś mi dały, i tak jak piszesz, wraca się do nich w zależności od tego w jakim punkcie się jest. Teraz zaglądnęłam po raz kolejny do ajurwedy.
      Dziękuję za podrzucenie tytułów, zapisałam i skorzystam, zwłaszcza z tej drugiej o kuracji dr Wahls.

      Co do buszu. Myślisz, że nasi praszczurowie, którzy mieszkali w tym buszu (albo jaskini) byli tacy wolni i szczęśliwi?
      W tym jest problem, że chyba nie, skoro cały czas dążyli do lepszego, bardziej wygodnego, dostatniego i bezpiecznego życia. A my teraz w tym rozkwicie cywilizacji jesteśmy w punkcie, z którego z powrotem chcemy wracać do buszu. Albo przynajmniej tęsknimy za takim prostym życiem.

      To jest tak jak z tą zdrową żywnością; jeszcze 25-30 lat temu to wszystko o co teraz zabiegamy (bo nie jest powszechnie dostępne) i niejednokrotnie płacimy za to wysokie ceny, czyli nieprzetworzona żywność, te niepryskane warzywa, jabłka z robakami, prawdziwa śmietana czy chleb itd. było jedynym możliwym do zdobycia towarem, a my kręciliśmy nosem, że robaki, że krzywe marchewki i pomidorów nie mamy w zimie tak jak na zachodzie mają. No i szybko się wszystko psuje i dźwigać trzeba szklane butelki. Chcieliśmy wygody, bogatego asortymentu i nowoczesności (pamiętam swój zachwyt marketami spożywczymi jak pierwszy raz pojechałam do Niemiec i że nic nie chciałam wtenczas, tylko żeby takie u nas były), no to mamy.
      I bardzo jesteśmy szczęśliwi;)

      Usuń
    3. Cieszę się, że niektóre materiały Cię zaciekawiły:-) Ale lekarze pozwolili odejść Ci od konwencjonalnej medycyny w leczeniu córki? Nie byli zainteresowani metodą jaką ją wspierasz?

      Chyba dla każdej społeczności "lepsze życie" znaczy co innego. Spotkałam się w materiale video już z grupami Amerykanów, którzy wyjeżdżają do Afryki do plemion, które uczą ich jak przetrwać w naturze i być zdrowym, jak szanować przyrodę. Plemiona posiadają niewiele ale są zdrowe, mają zdrowe zęby bez dentysty. Trochę to paradoksalne bo Cywilizacja Zachodnia uważa się za bardziej rozwiniętą od Cywilizacji Afrykańskiej i w takim razie czy aby na pewno powinniśmy od nich uczyć się jak żyć?

      O badaniach nad długowiecznością co jest powiązane ze zdrowiem wspominają tutaj: http://www.ted.com/talks/dan_buettner_how_to_live_to_be_100 i ciekawe, że na Okinawie żyją Japończycy najdłużej choć to najbiedniejszy rejon w Japonii. O ich sposobie odżywiania i wpływie na zdrowie wspomina też Michael Booth "Sushi i cała reszta". Znajomy 70cio letni Japończyk wyglądający na 40sto latka uważa, że ich odżywianie wzięło się z biedy. Pamięta biedne czasy po wojnie. I jak tylko nadarzyła się okazja wyemigrował do Polski, gdzie mieszka 40lat. Uważa, że mamy lepsze warunki do życia:-)

      I może właśnie w czasie tej komuny też tak było, że posiadaliśmy mniej niż dziś ale za to byliśmy zdrowsi. I uczyliśmy się gotować z pokolenia na pokolenie. Dziś skutki braku tej umiejętności oglądamy w USA: http://www.ted.com/talks/jamie_oliver

      Komuna nie była dobra dla naszej wolności. Dziś też możemy powiedzieć, że zmiany w odżywianiu po komunie nie poszły w dobrym kierunku. Sami Niemcy też dostrzegają negatywne aspekty tej półkowych produktów i dlatego powstają takie książki np. „Nie jedz tego!” by Grimm Hans-Ulrich.

      Markety nigdy mi nie przypadły do gustu. Wolę małe profilowane sklepiki. Wynika to też z mojej celiakii. Rzeczy w markecie na jakimś etapie są przepakowywane, i chyba odbywa się to w jakimś wspólnym miejscu również z rzeczami glutenowymi. W każdym razie efekt tego był taki, że po kęsie tej ryby zaczynałam chorować bo był gluten choć opakowanie głosiło że to tylko wędzona ryba w dymie jałowca:-( A jak chciałam napisać pod adres na opakowaniu okazywało się, że to miejsce gdzie się pakuje rzeczy. Miałam kilka takich doświadczeń i nauczyłam się, że markety nie są dla mnie. Owszem zdarzają się typowe produkty bezglutenowe jak ciasteczka, wędliny itd. ale jeśli ktoś może je jeść to super, mój organizm tego nie umie rozpoznać, i jelita tego nie akceptują:-(
      Markety nie pomagają budować społeczności. I w takim sklepiku profilowanym mnie znają, wiedzą na co zwracam uwagę, nikt mną nie manipuluje, jest zwykła rozmowa, i nie ma głośnej muzyki, nikt nie każe mi zostawiać mojego podręcznego plecaczka w przechowalni:-) Mam mniejsze ograniczenia w małym sklepiku i jeszcze w nim wiedzą, że za 2-4 dni wrócę i dalej kupie parę warzyw i porcję mięsa. Masz rację, że opcja kupowania od rolników tez jest super, trzeba szukać i z czasem się w końcu znajdzie:-)

      Mam też wrażenie, że często za tą reklamą „lepszego życia” kryje się czasem zwykła manipulacja zachęcająca nas do zakupu kolejnego urządzenia, kolejnego produktu do zjedzenia, kolejnego kremu do skóry. Generalnie rzeczy bez których i tak możemy być szczęśliwi, zdrowi:-) Nie wiem czy wszyscy ze społeczeństwa praszczurów chcieli dążyć do tego „lepszego”. Może niektórzy widzieli w tym zagrożenia ale byli lekceważeni?

      Czy nie masz wrażenia, że przez te nasze „lepsze życie” przestaliśmy słuchać naszych organizmów? I masz rację, że płacimy wysoką cenę za tą pozorne udogodnienia jak choćby gotowe produkty do jedzenia, które w rezultacie są często pozbawione przyswajalnych przez nas wartości odżywczych, minerałów, witamin. I w efekcie nabawiamy się różnych niechcianych dolegliwości. Niektóre dolegliwości są już nawet przez lekarzy uznawane jako „nie dolegliwości” i lekceważone. Chyba nasza Cywilizacja Zachodnia w kryterium zdrowie się nie sprawdza:-)
      Pozdrawiam T.:-)

      Usuń

    4. Leczenie małopłytkowości, czyli choroby mojej córki (choć dla mnie to objaw raczej niż jednostka chorobowa) polega na tym, że jak medycyna wykluczy białaczkę, to nie ma na to pomysłu poza sterydami. A trudno to nazwać leczeniem.
      Nie, żaden lekarz nie był zainteresowany tymi innymi metodami, zresztą gdyby tak było, to pewnie by tam gdzie pracuje nie pracował. Chociaż muszę dodać, że jak mówiłam przy okazji jakiś wizyt, że szukamy poza medycyną konwencjonalną, to nie spotkałam się (przynajmniej z jawnym) wyrażeniem dezaprobaty.

      Mnie bardzo interesuje pojmowanie wolności współcześnie, bo uważam (i to pewnie zabrzmi kontrowersyjnie), że wcale wolni nie jesteśmy, tylko na czym innym to zniewolenie dzisiaj polega. Wolność i bezpieczeństwo, to wzajemnie się wykluczające stany, a my chcielibyśmy mieć oba i w tym jest chyba główny problem.

      Żyć długowiecznie (chyba) bym nie chciała, nie jest to w każdym razie na ten moment mój priorytet. Zależy mi bardziej na tym, żeby (jeśli mówimy o zdrowiu) jak najmniej, a najlepiej wcale, nie mieć konieczności korzystania z tzw. służby zdrowia, być sprawnym i umrzeć ze starości albo nagle, a nie z powodu przewlekłych chorób.

      Mnie markety oszołomiły, tak jak większość ludzi myślę. Ten przebogaty asortyment, w jednym miejscu, wygodnie, prosto z wózkiem do bagażnika - bajka! I wszystko szybko i sprawnie, a o to mi kiedyś głównie chodziło w zakupach.To się bardzo zmieniło i teraz zupełnie inaczej na to patrzę, chciałabym o tym jeszcze też napisać w poście o zmianach w moich odżywianiu, o tej ewolucji i jak mam teraz. Post się pisze;)

      To wszystko są bardzo ciekawe tematy o których można dyskutować długo i pewnie końca tego nie ma. W jakim kierunku zmierza świat i co z tego wynika?
      Zapętliliśmy się, wszystko na to wskazuje. Czekają nas zmiany (które zresztą już się dzieją), to pewne. Możemy mieć w tym udział, choćby swoimi drobnymi codziennymi wyborami. A to wiąże się ze świadomością i większą uważnością.
      Bo chyba w życiu nie chodzi o to, żeby przeleciało. Żeby zjeść w biegu cokolwiek, odfajkować kolejny dzień i oby do piątku;)
      I tego czegoś innego sobie życzmy:)
      Pozdrawiam:)


      Usuń
    5. Zgadzam się, ze dziś wolni nie jesteśmy. Wolność to tez stan umysłu. Pozornie wygląda, ze mamy wolny wybór w naszym życiu, ale jak się przyjrzymy to okazuje się, ze jest wiele zainteresowanych do naszego "zniewolenia". Czasem zaczyna się od partnera, rodziców a kończy na szefie, który sugeruje nawet jakie poglądy mamy mieć, jakie filmy mamy oglądać, jak spędzać popołudnia itd. Wiele osób próbuje narzucać jak mamy głosować, w co się ubierać, co jeść, jak się leczyć jakbyśmy sami nie umieli wybierać. Nasza wolność zwłaszcza wolność wyboru jest zagrożona na niemal każdym kroku.

      Miewamy tylko stany poczucia wolności.

      Ale u mnie wolność nie wyklucza bezpieczeństwa. W tych chwilach kiedy czułam się wolna zawsze czułam się bezpieczna. To ciekawe co piszesz, ze to się wyklucza. Może każdy z nas potrzebuje innych warunków aby czuć się bezpiecznie?

      Moje poczucie wolności często zależy od miejsca. W tłumie raczej nie czuję się wolna, trudno iść we własnym kierunku i własnym tempem.

      Długowieczność moim zdaniem to skutek uboczny zdrowia:-) A ze zależy mi na ustabilizowanym zdrowiu to "podglądam" jak o zdrowie dbają długowieczni:-) Dla mnie to są najcenniejsze lekcje bo one czasem łamią wszelkie powszechne zalecenia:-)

      Masz racje, ze w życiu nie chodzi o to aby było "byle do piątku" bo to by znaczyło, ze większość czasu nie jesteśmy szczęśliwi. A to nie byłby dla nas dobry stan.
      Pozdrawiam T.:-)

      Usuń

    6. Pisząc o wolności kontra bezpieczeństwie miałam na myśli to, że żyjąc w jakiejś społeczności podlegamy zakazom, nakazom, ustawom, rozporządzeniom, przepisom i kodeksom, które z jednej strony (przynajmniej w teorii i z założenia) mają nam dać bezpieczeństwo, ochronę i regulować stosunki społeczne, ale z drugiej ograniczają naszą wolność, mniej lub bardziej.
      Musisz się do nich dostosować (albo ponieść konsekwencje niedostosowania), nie możesz czegoś zrobić (np. przejść na czerwonym), bo naruszasz ustalone przepisy, które co prawda mają cię chronić, ale nie zawsze mają też sens i są adekwatne do sytuacji; ktoś tak wymyślił i już, mnóstwo przepisów jest absurdalnych albo działających na korzyść np. tylko jednej grupy społecznej itd.

      Zawsze tak było, bo człowiek od zawsze żył w grupach, ale dzisiaj te ograniczenia są coraz większe (to też zależy od miejsca oczywiście, w którym żyjemy, od pozycji którą zajmujemy itd.). Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. To tak jak ta żaba w eksperymencie, co ją powoli podgrzewali, aż się ugotowała, bo nie czuła tej delikatnie wzrastającej temperatury.
      Czasem też (albo coraz częściej?) dochodzi do tego, że ani wolności, ani bezpieczeństwa.
      Pozostaje tylko ta wolność w sobie, jeśli potrafimy ją wypracować, a obawiam się, że mało kto z nas potrafi.

      Jest też inny rodzaj braku/ograniczenia wolności, czyli nasze uzależnienia. Jesteśmy coraz bardziej uzależnienie i to niekoniecznie od używek. Co by się stało, gdyby nagle i już bezpowrotnie zabrakło prądu? Czy mamy świadomość jak ten jeden czynnik determinuje nasze codzienne życie?
      Nie umiemy żyć poza cywilizacją (większość z nas), to jest to, o czym piszesz a propos tych Amerykanów, którzy uczą się żyć w warunkach naturalnych. Coraz bardziej zresztą popularne stają się kursy czy szkoły przetrwania. To znak czasów chyba.

      Piszesz, że lekcje od długowiecznych często łamią wszelkie powszechne zalecenia.
      Mnie wczoraj olśniło, że przecież ci długowieczni, żyjący spokojnie (chyba tak?) i zdrowo, oni nic (albo niewiele) od wieków prawdopodobnie nie zmienili, żyją prosto i wg pewnych stałych, wypracowanych przez przodków zasad.
      My natomiast, ci bardzo cywilizowani, uważamy, że zmiana jest konieczna aby się rozwijać, że kto nie idzie naprzód, ten się cofa, że gdyby nie zmiany, to nie bylibyśmy w tym punkcie, w którym jesteśmy, ludzkość nie rozwinęłaby się.
      To ich życie dla wielu z nas jawi się jako rutyna, nuda wręcz, tam niewiele się dzieje, wszystko ma swoje miejsce i czas. To zupełnie inaczej niż my pojmujemy życie. Ma się dziać, mają być zmiany, dążenie do celów, spełnianie marzeń, podejmowanie wyzwań, różnorodność, fajerwerki. A nie dzień podobny do dnia, posiłek do posiłku.

      Przyznam, że od wczoraj nad tym myślę, bo sama jestem orędowniczką zmian.
      I teraz nie wiem jak żyć jeszcze bardziej niż do tej pory;)

      Usuń
    7. Wszystko zależy od tego jak te zalecenia są wprowadzane. W Polsce zwykle jest „ktoś” kto uważa, że wie lepiej jak być powinno i nam to wprowadza. Nie konsultuje się z obywatelami. W innych krajach np. Holandia wypracowano tzw. "het polder model", czyli model polderowy. W wielu kwestiach zwłaszcza w tych lokalnych sprawach są spotkania, debaty i dochodzenie do wspólnego stanowiska. Może to też być „upierdliwe” bo w spornych kwestiach czasem długo można dochodzić do porozumienia.
      Z drugiej strony takie przepisy zupełnie inaczej się przestrzega. Kiedy się rozumie proces ich powstawania, ich zasadność i konieczność. Wtedy wiele przepisów jest logiczne. W niektórych krajach są referenda.

      Uważam, że w Polsce jest model postkomunistyczny a wiele osób potrzebuje aby im ktoś powiedział co jest dobre bo sami nie potrafią tego procesu przerobić. Jako społeczeństwo wspólnie pracujące raczej raczkujemy. Ważne debaty są po za nami jak choćby niedawna zmiana w przepisach GMO, albo obecne obrady nad zwiększeniem obowiązkowych szczepionek. Uważam, że obywatel powinien mieć wybór w tej kwestii podobnie jak jest na Zachodzie, gdzie te szczepienia są zalecane a nie obowiązkowe. Wtedy aby wybrać interesujemy się tematem, zgłębiamy zagadnienie. Uczymy się. Tak też buduje się świadomość obywatela ale wtedy trudniej nim manipulować.
      Za pierwszym razem kiedy brakuje prądu możemy wpaść w panikę ale potem człowiek dostrzega gwiazdy nad sobą. Byłoby to duże utrudnienie ale mnie już to nie przeraża. Myślę, że właśnie strach jest tym co powoduje, że korporacje, umowna władza może nami manipulować. Przetrenowałam wakacje z ograniczonym dostępem do prądu i wtedy człowiek dostrzega, że jest świat:-) Fajne uczucie. Dla mnie bardziej niebezpieczny jest nasz własny strach, wtedy łatwo nami manipulować. Ze strachem trudniej budować wewnętrzną wolność.
      Też mam takie wrażenie, że długowieczni koncentrują się na tym co ważne, nie są rozpraszani, cieszą się z tego czym się zajmują, i sprawia im to radość.
      Co masz na myśli pod hasłem „bardzo cywilizowani”? Mi przypasował podział cywilizacji wg Huntingtona. I Cywilizacja Zachodnia jest różna w różnych obszarach. Ten pęd może być lokalnie w niektórych krajach. Będąc na urlopie w Nowej Zelandii jechaliśmy na umówioną godzinę na rejs po fiordzie. Rano zaczął padać deszcz, ale z czasem deszcz zamienił się w śnieg. Przed nami ludzie się zatrzymali bo zaczęli się ślizgać więc my też nie mogliśmy jechać dalej. Okazało się, że są z Australii i pierwszy raz w życiu widzą śnieg. Zaczęliśmy zakładać łańcuchy, podjechał rolnik na wielkim traktorze i pyta się co robimy? A my, że my tutaj na 13 mamy rejs i musimy dojechać. A on odpowiedział „tutaj rytm życia wyznacza przyroda. Zadzwoniłem do drogowców, w 30 minut będą i odśnieżą drogę”. Podjechał do każdego zatrzymanego auta. Taka społeczność, która zależy od przyrody jest bardziej zżyta ze sobą. Podobną troskę odczułam w Japonii choć to inna cywilizacja.
      Zmiany narzuca nam przyroda bo miewa zmienną pogodę, różne pory roku. Czy musimy wymuszać inne zmiany?
      Pozdrawiam T.

      Usuń
    8. Ale nam się dyskusja rozwinęła:)
      Może przeniesiemy ją na priv, rozwiniemy dalej te tematy, jeśli oczywiście masz ochotę - mój mail w bocznej szpalcie:)

      Usuń
  12. Trafiłam tutaj przypadkiem szukając odpowiedzi na pytanie czym jest zdrowa kuchnia . I juz wiem ze odpowiedz nie jest prosta:) Wszyscy tutaj ( sugeruje sie komentarzami) wydaja sie tacy mądrzy, oczytani i świadomi a ja chciałabym tylko znać odpowiedz na pytanie ' czym nie szkodzic' . Boje sie ze trudno będzie znaleźć odpowiedz choć wpadając ( i zostając tutaj na dluzej) pomoże znaleźć mi odpowiedz:) Chylę czoła dla wiedzy Twojej i komentujących i moze ja sie czegoś tez nauczę Pozdrawiam i czekam na wpisy ( ten o Twojej diecie tez:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że nie ma (ponoć) przypadków?;)
      Moim zdaniem i zdaniem wielu osób tu się wypowiadających odpowiedzi na pytanie czym jest zdrowa kuchnia jednej nie ma, tak jak nie ma jednej, jedynej odpowiedzi na wiele innych pytań. To nie znaczy, że takie zdanie mają wszyscy. Są tacy, którzy tę jedyną receptę znaleźli i się jej trzymają.
      Innym pozostaje szukanie, przesiewanie przez sito, a przede wszystkim doświadczanie, bo to (chyba) najbardziej sensowne - co dla kogoś dobre, nie musi być dobre dla mnie i na odwrót, a także co dobre dla mnie dzisiaj, nie musi być dobre jutro. Proste - prawda?;)
      Pozdrawiam i zapraszam:)

      Usuń

Jeśli spodobał Ci się ten wpis/przepis, masz jakieś sugestie albo skorzystałeś z niego - podziel się tym w komentarzu.
Jeśli komentujesz jako anonimowy, zostaw proszę swoje imię.
Pozdrawiam i dziękuję!